niedziela, 30 października 2011

Najlepsza do herbaty...

Na tle ciasta mój czworonożny poprawiacz nastroju ;) Tak, Whitey bardzo lubi wciskać nos gdzie nie trzeba  m.in w kadr! 

...i na poprawę nastroju! - przetestowałam na własnej skórze :)
Tarta z kajmakiem i orzechami włoskimi. Najchętniej posypałabym ja z wierzchu malinami, ale niestety sezon na moje ulubione owoce już się skończył...Za to mam wielką michę orzechów włoskich, którą postanowiłam wykorzystać . Jak większość moich dań, tarta potrzebuje minimalnego wysiłku, za to daje dużo przyjemności :)

Ready? Let's bake!


Składniki:

  • puszka kajmaku
  • orzechy- nie za dużo, bo mają być tylko do dekoracji wystarczy wiec kilka sztuk
  • paczka fasoli
  • papier do pieczenia ciasta
Do ciasta: 
  • 1 śłyżka mietany 12%
  • 0,25 dag mąki 
  • 2 żółtka
  • pół kostki masła 
  • 1 łyżka oleju
  • 3 łyżki cukru
  • szczypta soli
  • cukier wanilinowy
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia


Przygotowanie ciasta sprowadza si jedynie do tego by wszystkie składniki dodać do siebie i wymieszać do uzyskania jednolitej masy :) Formę do tarty nim wyłożymy ciastem, należy najpierw wysmarować masłem, po to żeby po upieczeniu łatwo odchodziło od formy.


Następnie wycinamy z papieru do pieczenia kółko, którym ścielimy środek ciasta...


A teraz wysypujemy na dno fasole- spokojnie, nie będziemy jej jeść, to tylko taki trik, dzięki któremu nasze ciasto będzie miało po upieczeniu pożądany kształt i nie wyrośnie tam, gdzie nie trzeba.


Ciasto wkładamy do piekarnika nagrzanego do 180 st C na ok 15 min- po tym czasie powinno nas przyciągnąć zapachem, a jego brzegi powinny być delikatnie przypieczone.


Po tych kilkunastu minutach, pozbywamy się fasoli i papieru do pieczenia i wstawiamy ciasto na następne 10 min. Przed wyjęciem warto upewnić się czy ciasto jest gotowe- nakłuwając je patyczkiem, jeśli po wyjęciu okaże się że patyczek jest suchy, ciasto jest gotowe :)

Before

After

Teraz możemy zająć się najfajniejszą częścią, jaką jest rozprowadzanie kajmaku :)


Na sam koniec siekamy drobno orzechy włoskie i posypujemy wierzch ciasta




czwartek, 27 października 2011

Szybko, łatwo, pysznie ;)


Naprawdę nie znam nic szybszego, prostszego i bardziej pasującego do gorącej herbaty czy kawy :) Tym bardziej, że nie raz zdarza się, że może do nas wpaść nieoczekiwanie ktoś bliski a my chcemy go szybko poczęstować czymś smacznym.

Składniki:

  • ciasto francuskie
  • jajko
  • miód

Ciasto francuskie odpakowujemy, rozwijamy i nacinamy je najpierw poziomo dzieląc je na dwie części, po czym robimy trzy pionowe nacięcia, tak by w rezultacie powstało nam sześć równych kwadratów. Każdy kwadrat przecinamy na ukos by powstały po dwa trójkąciki.


Następnie każdy trójkącik zawijamy w rulonik, starając się  tak wycelować jednym z rogów trójkąta by przecinał nam środek rogalika.



Następnie boki naszego rulonika zawijamy tak by kształtem przypominał półksiężyc.


Żółtkiem od jajka smarujemy rogaliki, po to by przy pieczeniu otrzymały ładny, złoty kolor :)




Wkładamy rogaliki do piekarnika (nagrzanego do 180 st C) i pieczemy ok 15 min 
Jeszcze ciepłe po wyjęciu z piekarnika polewamy miodem.





niedziela, 23 października 2011

BOTANIKA


16 października,  w ramach tygodnia kultury w nowo otwartym budynku SCK,  o godzinie 19.00 miała miejsce mappingowa projekcja multimedialna pod tytułem „Botanika”. Autorami projektu są dr Bartosz Posacki, mgr Paulina Ptaszyńska oraz mgr Michał Misiura. Cała trójka związana jest z pracownią multimediów Instytutu Sztuki.
     Chłodny wieczór nie przeszkodził chętnym w zobaczeniu tego widowiska. Cała sala była przepełniona ludźmi, którzy z zaciekawieniem obserwowali każdy kąt nowego budynku centrum kultury, czekając na pokaz. A było na co czekać.
     Początek był bardzo nie pozorny- pusta sala, cztery gołe ściany, na jednej z nich był namalowany wielki graficzny znak, będący kombinacją różnych kształtów i figur (niezupełnie związanych z roślinnością) Szmery i szepty zgromadzonych przerwało ogłoszenie organizatora, że zaraz rozpocznie się projekcja, uprzedził on także, żeby nie obawiać się gdy zgaśnie światło ponieważ to jest właśnie część programu.
     Faktycznie po chwili światła zgasły, nie było widać absolutnie nic.
Nagle rozniósł się po sali dźwięk i pojawiło na ścianie malutkie światełko, które najpierw zamigało, po czym zaczęło szybko przemieszczać się po ścianie, pozostawiając za sobą cienką pobłyskującą smugę. Z czasem światło stawało coraz ostrzejsze, a jego ruchy coraz wyraźniej kreśliły wzór na ścianie, który wszyscy zapamiętaliśmy na początku spotkania. Kontury gdzieniegdzie, jakby pod wpływem tamtego światełka zaczęły się ukazywać, i zaraz po tym zanikać- efekt był bardzo hipnotyzujący.  Nagle ukazała się na moment całość po czym zaraz zniknęła. Następnie oświetlenie ściany lekko się zmieniło i ukazała nam się figura, najpierw widoczna jedynie fragmentami, potem w całości. Miałam wrażenie, jakby obraz dosłownie zaczął wynurzać się ze ściany, nabrał wypukłości, stał się trójwymiarowy. Po chwili, podobnie jak za pierwszym razem, znikł. Po nim był kolejny obraz, mnie kojarzący się trochę z kosmosem, trochę z jakąś fikcyjną galaktyką, innym wymiarem- mianowicie całe tło figury zrobiło się szkarłatno-zielone, na którym gdzieniegdzie migotały małe punkciki światełek podobnych do migoczących gwiazd. Figura natomiast przybrała  czarną barwę i zdawała się szybować po „zielonym niebie”. Potem obraz zgasł, podobnie jak w poprzednich przypadkach pozostając za sobą ciemność. Po chwili zaczęły pokazywać się tym razem małe, kolorowe fragmenty figury. Punktowo, momentami łączyły się w większe fragmenty całości bryły. Mogło się odnieść wrażenie, że te kolorowe światła się na przemian- nawzajem gonią, i uciekają przed sobą.
Kolejne przejście kolejna ciemność, z której na zakończenie widowiska, ponownie pojawiło się to małe białe światełko, które widzieliśmy na początku   Pokaz był piękny, można śmiało powiedzieć, że magiczny, nic dziwnego więc, że gdy tylko pojawiło się z powrotem światło, wszyscy z zadowoleniem zaczęli bić brawa.
-Chodziło o utworzenie efektu „ogrodu avatara”. W projekt włożono bardzo dużo pracy, całe dnie spędzaliśmy w studio.  Mówił jeden z twórców, dr Bartosz Posacki. Praca organizatorów nie poszła na marne, efekty tak bardzo się spodobały, że pokaz puszczano jeszcze dwukrotnie.

Budynek Studenckiego Centrum Kultury, gdzie miał miejsce pokaz.



Jeden z autorów projektu dr Bartosz Posacki



Fragment wzoru przed włączeniem projektorów.

Wybrane obrazy ukazane podczas pokazu:






czwartek, 20 października 2011

"W mooooim magicznym domu..."


"...wszystko się zdarzyć może..." Tak przynajmniej śpiewała Hanna Banaszak m.in na festiwalu w Opolu. (dawno, dawno temu :P) Bardziej tematycznie byłoby jakbym się wyraziła "w mojej magicznej kuchni", no ale szczegóły szczegółami, a ja chciałabym podzielić się z Wami pewną małą wskazówką, odnośnie kuchni. Konkretnie mam na myśli hodowanie własnych ziół. Czasem zdarza się, że kupujemy je do potraw, wykorzystujemy parę listków, a resztę wyrzucamy, lub doprowadzamy roślinę do wyschnięcia- ja przynajmniej tak kiedyś robiłam, dopóki nie przyszedł mi do głowy pomysł, żeby potraktować zioła jako element dekoracji. I wiecie co? Ten pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę! Nie dość że moja kuchnia zyskała nowy "cieplejszy" wygląd, pięknie w niej pachnie, a do tego przydaje się do przyprawiania dań. Chyba nie muszę nikogo przekonywać że świeże zioła są o wiele lepsze od tych suszonych. Jakby mało było zalet, to dodam, że takie zioła w doniczkach kosztują naprawdę niewiele, a zdziałać mogą bardzo dużo. Dla pewności dołączam fotki moich ziół, żebyście mogli się przekonać...jakie to fajne :P

Żółte papryczki co prawda nie są jadalne, ale cóż...nadrabiają wyglądem :) Dalej widać rozmaryn, bazylię i schowaną za nią miętę.

Proszę, mój persik się załapał :P, postanowiłam również go pokazać, bo zawsze towarzyszy mi przy gotowaniu :)

wtorek, 18 października 2011

Moje Penne a'la carbonara :)



Istnieje wiele wariantów tradycyjnego spagetti carbonara (spotkałam się nawet z pizzą carbonara!!! ) Jest to danie dość specyficzne w smaku- subtelnym, ale charakterystycznym. Bazą jest dobrze przyrządzony sos i boczek. Ja użyłam do niej makaronu penne, ale równie dobrze komponuje się do tego makaron tagliatelle :) To co? Gotujemy!


Składniki:
  • makaron penne
  • 200g (około czterech dużych łyżek) śmietany 12%
  • cebula
  • boczek
  • parmezan (rzadko można natknąć się na ten oryginalny włoski, ale są w sklepach do kupienia takie od razu starowane w torebkach) 
  • 4 żółtka 

Zaczynamy od wstawienia wody na makaron, którą solimy i czekamy aż woda się zagotuje. W tym czasie możemy zabrać się do przyrządzania naszego sosu. Do dużej miski, (lub innego naczynia, w którym mamy zamiar podać makaron) wlewamy cztery żółtka od jajek


Następnie dodajemy cztery duże łyżki śmietany i mieszamy całość



Istotne jest, żeby do sosu dodać starkowany ser, ile go dodajemy zależy od naszych preferencji, ja dodałam dwie duże łyżki i zmieszałam całość by ser wkomponował się w sos.


Sos mamy już gotowy, więc w dalszy ciągu bierzemy się do krojenia cebuli. Walczymy ze łzami krojąc ją w kosteczkę :)


Dalej kroimy boczek w kosteczkę lu cienkie plasterki, jak kto woli


Składniki wsypujemy razem na rozgrzaną patelnię i podsmażamy do momentu aż cebulka nam sie zeszkli, mieszając co jakiś czas oczywiście żeby nam się nic nie przypaliło!


Ugotowany i odcedzony makaron przerzucamy do miski z sosem i mieszamy całość starając się by sos pokrył nam cały makaron. Następnie na wierzch polewamy cebulą i boczkiem. Dla dodania potrawie lekkości posypujemy posiekaną świeżą bazylią i parmezanem :)

piątek, 14 października 2011

Czas na coś słodkiego...np moją pierwszą tartę w życiu ;-P



Albo mi się wydaje, albo teraz panuje wielka moda na robienie tarty- są niemal w każdej kawiarni, no i nie ma co się temu dziwić, tarta jest pyszna i stanowi miłą (i smaczną) odmianę od tradycyjnych ciast z kremem :)
Jak wspomniałam w tytule, wcześniej nie robiłam tarty- ta jest moją pierwszą, (w dodatku robioną w pośpiechu!) dlatego może wyglądać trochę niedbale, ale za to wszystkim smakowała :)

Składniki:

 Ciasto:

  • 250 g mąki
  • 2 jajka
  • 100g cukru pudru (przesianego przez sitko)
  • 100g masła
  • szczypta soli

Polewa czekoladowa:

  •  250ml śmietany kremówki
  • tabliczka ulubionej czekolady (ja wykorzystałam gorzką Wedla)
  • 20g cukru 
  • 50g masła pokrojonego w kostkę

Nadzienie:

  • pudełko malin (pojemność takiego wynosi chyba 250g)
  • pudełko truskawek
  • ok 10 listków świeżej mięty

Na stolnicy usypujemy górkę z mąki i robimy w niej wgłębienie, do którego wsypujemy cukier puder, sól i masło. "Scalamy" całość, stopniowo zagarniając mąkę do środka. Mieszamy, aż ciasto zacznie tworzyć grudki. Następnie ponownie tworzymy zagłębienie i wbijamy do niego rozbełtane jajka. Wyrabiamy ciasto dopóki nie stanie się zwarte.

Gdy już składniki dobrze się połączą, ugniatamy wszystko dłońmi do czasu kiedy stwierdzimy, że ciasto jest gładkie. Z ciasta robimy kulkę, owijamy ją w folię spożywczą i wkładamy do lodówki na 1-2 godziny. Schłodzone ciasto wałkujemy na koło o grubości 2 mm i wylepiamy nim płytką tortownicę lub formę do tart o średnicy 20 cm. Wstawiamy do lodówki na min. 20 minut.
W międzyczasie nagrzewamy piekarnik do temperatury 190 st. Ciasto przed włożeniem nakłuwamy widelcem. Pieczemy BEZ  nadzienia przez 20 minut, obniżamy temperaturę do 180st. i dopiekamy kolejne 8 minut. Wyjmujemy z piekarnika cierpliwie czekając, aż ciasto ostygnie.

Maliny i truskawki przekrawamy na pół i mieszamy z posiekaną miętą, gotową mieszankę układamy na ostygniętym cieście





 W rondlu o grubym dnie gotujemy na średnim ogniu śmietanę. Gdy już się zagotuje, zdejmujemy ją z ognia, dodajemy czekoladę i cukier, a następnie ubijamy mikserem na bardzo gładką masę, pod koniec dodając po kawałeczku masła.




Owoce zalewamy polewą do wysokości brzegu ciasta. Odstawiamy do ostygnięcia. Wstawiamy do lodówki na co najmniej 2 godziny przed podaniem. I gotowe :)

poniedziałek, 10 października 2011

A jak początek to oczywiście przystawka!



I to nie byle jaka bo italiano! Zwolennicy włoskiej kuchni pewnie wiedzą czym jest bruscchetta, dla tych co, jeszcze jej nie jedli powiem krótko- nie znacie życia! A tak całkiem poważnie to jest wiele wariacji tej przystawki gdzie bazą jest grzanka, dobra oliwa i pomidory. Nie jest tłusta, ale sycąca i bardzo lekka- dla mnie perfetto :) Świetnie sprawdza się na przyjęciach podawana na ciepło.

Składniki:
  • duża bagietka,
  • ząbek czosnku,
  • 1/3 kostki masła (prawdziwe nie to w pudełku mas-mix itd), 
  • 2-3 pomidory, 
  • czarne oliwki, 
  • oliwa.

Zaczynamy od nagrzania piekarnika do 200•C, w tym czasie wykładamy blachę (na której będziemy układać grzanki) folią aluminiową. Kiedy piekarnik się nagrzewa zabieramy się za krojenie bagietki na małe krążki po czym układamy je po kolei na folii.
 Następnie wkładamy 1/3 kostki masła do małej miseczki, dodajemy wyciśnięty czosnek i odrobinkę soli do smaku. Całość mieszamy, tworząc home-made masło czosnkowe ;). Dla dodatkowego efektu możemy dodać do masła posiekaną pietruszkę, albo bazylię. Tak przygotowanym masłem smarujemy każdy krążek bagietki...i wkładamy takie do piekarnika na kilka minut- jeśli lubicie jak są chrupkie na zewnątrz, a miękkie w środku to należy trzymać je dwie- trzy minutki.
 Pomidory i oliwki kroimy w kosteczkę i wkładamy do jednej miseczki, polewamy je odrobinką oliwy, solimy do smaku i mieszamy całość.
Można od razu układać na grzankach mieszankę, lub pozostawić to gościom :)  

Tak na początek

Ponieważ gotowanie to coś co bardzo lubię robić, stąd też pomysł na ten blog. Mam nadzieje, że uda mi się przekonać Was do gotowania smacznych potraw dla siebie i swoich najbliższych :) . Postaram się umieszczać tutaj przepisy, które wypróbowałam, sprawdziłam i mogę śmiało polecić innym :)  W dużej mierze będą to dania kuchni włoskiej, ale nie tylko...z resztą słodkie czy wytrawne, włoskie czy nie włoskie- ważne żeby jedzenie było po prostu bene ;)